Nowa ewangelizacja to zwrot powszechnie znany. Słyszymy go od swoich parafialnych duszpasterzy, biskupów i z Rzymu, szermują nim politycy i pastwią się nad nim media. Wiadomo – chodzi o odnowienie, nawrócenie, ożywienie wiary w krajach i narodach od wieków chrześcijańskich. Jedni z nadzieją i entuzjazmem myślą o odnowie chrześcijaństwa w starej Europie, inni podchodzą do tego z obawą albo oburzeniem, bo co tu zmieniać, przecież Kościół jest święty, a Europa chrześcijańska.
Jak to jest z tym europejskim chrześcijaństwem, jak to jest z naszym chrześcijaństwem? W co wierzymy? Jaka jest nasza religijność? Na ile żyjemy Ewangelią? Czy mamy prawo nazywać się chrześcijanami, czyli uczniami Chrystusa? Takie pytania są zasadne, ponieważ po dwóch tysiącach lat niewiele zbliżyliśmy się do Królestwa Niebieskiego, a według wielu oddaliliśmy się od niego. Pokładając nadzieję w obietnicy Chrystusa, że nas nigdy nie opuści, spróbujmy od nowa odczytać Ewangelię.
Te słowa adresuję do tych, dla których wiara jest ważna, którzy znajdują czas na jej pogłębianie i utrwalanie, mając świadomość, że muszą to zrobić sami, bo nikt inny tego za nich nie zrobi – ani rodzice, choćby najpobożniejsi, ani kapłani, choćby najświatlejsi. Chrystus przychodzi do każdego z nas indywidualnie. Wspólnota Kościoła, a w Nim wielcy i mali, bliscy i dalecy, mogą nam tylko pomóc. Nie zawsze się tak dzieje, czasem przeszkadzają. Spróbujmy więc sami. Pomagajmy sobie nawzajem, spróbujmy zrekompensować odczuwany niedosyt “urzędowego duszpasterstwa”, dzieląc się własnymi przemyśleniami.
By uzasadnić potrzebę takiej “samopomocy” rozważmy słowo “duszpasterstwo” i stojące za nim pojęcie.
Pochodzi z czasów i kultury społeczeństwa pasterskiego i przez wieki oznaczało prowadzenie dusz do nieba, jak pasterz prowadzi owieczki na hale. Czy jest adekwatne do współczesności?
Zamieniając pierwszą część słowa z “dusz” na “nas” otrzymujemy “naspasterstwo”, czyli prowadzenie nas, wiernych do nieba, do Boga. Wymaga to obustronnego zaangażowania, a przynajmniej przyzwolenia, a więc partnerstwa. Czy potrzebują tego owce? Czy potrafią świadomie wziąć na siebie choćby część odpowiedzialności za skutki nauczania? Nie – a my musimy, niezależnie od jakości pasterza. Dobrych pasterzy jest niewielu. Takim był ks.Jarek Burski (nie pamiętam, by o sobie mówił “pasterz”). Potrafił prowadzić nas, a nie owce, niezależnie od tego, jak do tej drogi wcześniej byliśmy przygotowani, ba, pomagał stawiać pierwsze kroki – unosząc do góry nowochrzczeńca wskazywał kierunek, przecież nie temu nic nierozumiejącemu maluchowi, tylko nam, jakby mówił: “Oddaję go Wam, jak go wychowacie? Wy tu zebrani, Wy parafianie, Wy Kościele Polski?. Idźmy dalej tą drogą, traktując jego śmierć jako bramę inicjacji do odpowiedzialnego chrześcijaństwa.