Wspomnienia o ks. Jarosławie Burskim






Ksiądz Jarek Burski - człowiek wielu pasji

Peacemaker/ Niepoprawni (lipiec 2011r.)



W poniedziałek 11 lipca dotarła do mnie wstrząsająca wiadomość o tragicznej śmierci księdza Jarka Burskiego. Był niezwykłym wychowawcą, a jednocześnie idolem młodzieży. Idolem zupełnie różnym od dzisiejszych gwiazdeczek, które mają do zaproponowania tylko "róbta co chceta" i pijacko - chuligańskie ekscesy na Krakowskim Przedmieściu z "głębokimi" hasłami typu: "kto nie skacze, ten jest za krzyżem" lub ewentualnie "ten jest z PiS-u". Ksiądz Jarek zawsze wysoko stawiał poprzeczkę, lecz u Jego boku dążenie do doskonałości było niezwykle radosną przygodą, wręcz przyjemnością. Poznałem Go w czasach nauki w I LO, dzięki koleżance z klasy. Ona wcześniej już działała w teatrze "Eden" przy parafii św. Antoniego w Tomaszowie Maz. i mnie do tego teatru wciągnęła. Nie była to zwykła grupa teatralna. Oprócz przygotowania nowych przedstawień co niedziela posługiwaliśmy grając i śpiewając na Mszy św. dla młodzieży. Byłem wtedy młodym rockandrollowcem zaangażowanym między innymi w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Ale nigdy na tym tle nie było między nami żadnego istotnego konfliktu.
Już w tamtym czasie ks. Jarek grał na instrumentach klawiszowych, malował obrazy, interesował się profesjonalną fotografią i techniką nagłośnieniową. W odróżnieniu od księży często rozbijających się drogimi samochodami jeździł "poddźwiękowcem" - maluchem, który swój przydomek zawdzięczał temu, że ze względu na fatalny stan techniczny wcześniej go było słychać niż widać. Nic dziwnego, skoro całe oszczędności wkładał w sprzęt muzyczny, nagłośnienie i inne potrzeby teatru - w tym także dofinansowanie naszych wakacyjnych wyjazdów. Choć odwiedzałem Go niekiedy 7 razy w tygodniu, to chyba nigdy w życiu nie zastałem Go na kanapie z pilotem do telewizora w ręku - zawsze miał coś ciekawszego do zrobienia.

Z naszych przedstawień (wszystkie scenariusze, dialogi a nawet zdecydowana większość tekstów poetyckich była naszym dziełem) najbardziej zapamiętałem program słowno - muzyczny "Wyrzucone kwiaty" oraz największy sukces teatru - przedstawienie "Powrót Miłości". "Wyrzucone kwiaty" przedstawiały trudny problem aborcji z innej niż omawiane w mediach strony. Przedstawialiśmy dziecko jako drogocenny klejnot - potencjalnego przyszłego Mozarta. Najmocniejszym akcentem był monolog dziecka, którego matce lekarz zalecał aborcję, lecz ona się na to nie zgodziła. Monolog autentyczny, napisany przez jedną z nas, na podstawie Jej własnych przeżyć i uczuć. Miała się nie urodzić lub być kaleką - jest piękną Dziewczyną (w której nota bene się podkochiwałem... i nie tylko ja). Program był okraszony efektami świetlnymi i dźwiękowymi niczym musical "Metro" (to były tamte czasy). Cóż, ks. Jarek zawsze uważał, że do ewangelizacji trzeba też wykorzystywać najnowsze zdobycze techniki - zmodyfikowany laser z wojskowego śmigłowca, który miał zabijać naprowadzając rakietę na cel, tym razem uderzał w ludzkie serca... być może ratując życie. Z kolei przedstawienie "Powrót Miłości" opowiadało o końcu świata. Ludzie pochłonięcie codzienną bieganiną nie zauważają niezwykłych znaków, aż tu nagle czas się kończy. Mocnym akcentem było pokazanie, że sama ludzkość poprzez wojny i zbrojenia i niszczenie środowiska dąży do samozagłady. Przedstawienie było takim sukcesem, że przez kilka kolejnych niedziel sala nie mogła pomieścić widzów. Po kilku miesiącach przerwy musieliśmy przedstawienie wznowić, bo tyle osób chciało jeszcze je zobaczyć.
Po każdej serii przedstawień całym teatrem jechaliśmy na odpoczynek w Tatry. Ileż radosnych chwil tam przeżyliśmy - to temat na cały osobny artykuł.
Sądziliśmy, że to my - młodzi aktorzy i muzycy ewangelizujemy innych. W rzeczywistości to ks. Jarek ewangelizował nas. Zaszczepił w nas nie tylko miłość do Boga, ale także pragnienie lepszego życia: wartościowego, pełnego pasji, piękna artyzmu... Nie będzie to przesadą, że właśnie dzięki ks. Jarkowi nikt z nas nie skończył z papierosem w zębach i przy budce z tanim piwem.

Gdy już "poddźwiękowiec" wyzionął ducha ks. Jarek kupił... następnego malucha. Tego jednak tak podrasował, że zaczął nim startować w imprezach sportowych. Zdobył licencję kierowcy rajdowego i rajdy samochodowe stały się Jego kolejną pasją. Jak wszędzie, tak i w środowisku rajdowców był lubiany. Pod wiadomością o Jego śmierci wpisał się także zawodowy pilot rajdowy Maciej Wisławski: "JARKU, POZNALISMY SIE NA RAJDACH, LICENCJA KIEROWCY RAJDOWEGO. TYLE RAZY MIELISMY SIE JESZCZE SPOTKAĆ, POWALCZYC O BEZPIECZENSTWO NA DROGACH, O UWAGE KIEROWCÓW NA MOTOCYKLISTÓW I ROWERZYSTÓW, BĘDĘ WALCZYŁ SAM, POMÓŻ TROCHĘ Z GÓRY, SZEROKICH NIEBIESICH OESÓW I DRÓG, BO NASZE, TUTAJ, ZABIJAJĄ ŚREDNIO 50 OSÓB W WOLNE DNI OD PRACY!! ALE WINNYCH NIE MA, TYLKO WINNA OFIARA WYPADKU, PRAWDA?? SERCE KRWAWI
WIŚLAK

Niestety (dla nas, a na szczęście dla innych osób, których ks. Jarek ubogacił swoim życiem) tak to z młodymi księżmi bywa, że często są przenoszeni do innych zadań. Ks. Jarek, wraz ze swym bratem ks. Dariuszem Burskim otrzymali misję stworzenia łódzkiej diecezjalnej rozgłośni radiowej. Tak powstało "Radio Emaus", które później włączyło się w sieć "Radio Plus". Ten rozdział najlepiej opisaliby Jego współpracownicy ze wspaniałego zespołu redakcyjno - technicznego, jaki stworzył. Miałem przyjemność współpracować z nimi przy organizacji koncertu SLOT Party, którego patronem medialnym było właśnie to radio.

Ostatnie lata swojego przedwcześnie przerwanego życia ks. Jarek spędził w Wadlewie jako proboszcz tamtejszej parafii. Doszedł na szczyt i spoczął na laurach? Żadną miarą! Zorganizował przy parafii klub filmowy, koncerty, klub płetwonurka, a także szereg inicjatyw nastawionych na... seniorów. Jeździł na quadach i motocyklach... i właśnie w wyniku wypadku motocyklowego odszedł do Wieczności. Prawdopodobnie robił jeszcze coś związanego z lotnictwem, bo w czasie pogrzebu dwa samoloty kilkakrotnie przeleciały nisko nad cmentarzem. Oczywiście cała rzesza motocyklistów... I najbardziej przejmujący widok - Młodzież z parafii św. Floriana w Wadlewie w czarnych podkoszulkach z hasłem KOCHAJ ŻYCIE. To było motto życiowe ks. Jarka. W niewypowiedzianym smutku w Ich twarzach i oczach czerwonych od łez widziałem to, co czulibyśmy my, gdyby ks. Jarek odszedł do Boga w czasach, kiedy prowadził teatr "Eden". Łatwiej jednak rozstawać się wiedząc, że ktoś tak dobry i tak dla nas ważny nie umiera, tylko przeprowadza się 50 km od nas do Łodzi. Łatwiej też odprowadzać w ostatnią drogę kogoś, kogo już od wielu lat się nie widziało. Popatrzyłem w Ich oczy i poczułem smutek... Nie dlatego, że ks. Jarek umarł - on żyje w Nich, w nas i przebywa z Bogiem. Smutek dlatego, że On odszedł tak młodo, a ja, mimo że jestem od Niego 10 lat młodszy tak się postarzałem. Czy potrafię tak jak On żyć z pasją, nie tracąc ani chwili z życia? Księże Jarku, módl się za nami do Boga, abyśmy nigdy nie stracili tej części Ciebie: Twojego życia, czasu, pracy, pasji, zaangażowania, jaką nam oddałeś i złożyłeś jako depozyt w naszych sercach!

http://niepoprawni.pl/blog/961/ksiadz-jarek-burski-czlowiek-wielu-pasji

Peacemaker



Msze w intencji


ks. Jarek Burski (4 kwietnia 1962r. - 11 lipca 2011r.)

opracowanie: Przyjaciele ks. Jarka ->>
stat4u